STARCIE Z MEDYCYNĄ UCZY ŻYCIA..

Jak przetrwać   czas , kiedy pozyskałeś wiedzę, że Twoja choroba,  choroba bliskiego , to nie grypa… Czas tyka jakoś wolniej…Już zaraz, teraz chciałbyś wiedzieć, co to jest .Końcowe wyniki masz już w dłoniach. Nie potrafisz odczytać medycznego zapisu. Biegniesz do lekarza w pierwszym, wolnym terminie. Przed gabinetem czujesz łomot w głowie..co powie ?Skupienie na twarzy lekarza , lęk ….i ten czas.

Specjaliści , od nich zależy  los każdego z nas .  Najcenniejsze dary – zdrowie , które mamy , powierzamy im właśnie.  Pierwsze ogniwo , to ich wiedza , kompetencje i to coś, czego się nie uczą. Mają w sobie od zawsze, lub nigdy nie mieli.. empatia, dobro, zrozumienie naszych potrzeb, wyciszenie emocji  tak zwyczajnie , jak  człowiek człowieka zrozumieć powinien.Rzesza  personelu  zasila szeregi  służby zdrowia z powołania…i szacunek ogromny wobec nich.W każdym środowisku  znajdziemy też ludzi suchych, zimnych, obojętnych. Mamy różne doświadczenia. Szczęśliwy ten, który nigdy nie został potraktowany niczym intruz, zło konieczne . Nasza postawa jest też różna. Jesteśmy bardzo roszczeniowi, lub pokorni , cisi , wystraszeni..

Moja tułaczka z medycyną u boku toczy się wiele lat. Spotykałam Aniołów z powołania…i takich , którzy całkowicie pomylili się z wyborem zawodu .  Najtrudniejszy szlak przyszło mi pokonywać walcząc o ukochaną Matkę. Była już w sędziwym wieku, kiedy organizm totalnie osłabł. Nie jestem lekarzem , jednak wiem, że leczy się , wspiera do samego końca…bo tak trzeba. Nie ważne, czy to poczęte dzieciątko, czy staruszek, który przeżył cały wiek . Ten etap życia nauczył mnie wiele.

Mogłabym napisać  kilka książek w  temacie, opisując 4 lata walki o JEJ godność , którą usilnie krąg szamanów jakiś, nie lekarzy bynajmniej chciał podważyć…bo staruszka, 80 lat , swoje lata już przeżyła.

Nigdy w życiu nie zapomnę , kiedy w szpitalu Pani doktor okazała mi wyniki Mamy…Jest bardzo, bardzo źle. Zaatakowany jest układ pokarmowy , zoperujemy  tylko jelita , żeby nie cierpiała.

Chirurg wyjaśnił  cały przebieg operacji. Pokornie słuchałam jego przekazu. TAK, zgadzamy się , jeżeli to zniesie cierpienie. Przekonywałam spokojnie Mamę do konieczności  jej przeprowadzenia, zgodziła się . Termin za trzy dni …dobrze. To był pierwszy potężny cios w moją psychikę. Wróciłam do domu na kilka godzin , żeby to wszystko jakoś zrozumieć. Burza myśli , kaskada łez. Rano powrót do szpitala. Pani doktor  prosi mnie do gabinetu …może Pani dzisiaj zabrać Mamę do domu..Chirurg zadecydował , że jednak nie będzie operacji. Przepiszemy leki ,,,,,ale co się stało?. Nie, nie ma takiej potrzeby. Wypis będzie za godzinę, proszę poczekać…Jakieś nowe wyniki, tamte były pomyłką…Nie, to decyzja chirurga . Wybiegłam z gabinetu , szukam na chirurgii owego doktorka. Wyjechał, będzie za dwa tygodnie…OK…zabieram Mamę, a z Tobą jeszcze porozmawiam!

Mama , niczym niemowlę  poddawała się spokojnie  całej sytuacji, która wokół kręgi zataczała.

A ja…pękałam z niemocy  , zmącona niezrozumiałym całkowicie stanem, który  zgotowali mi lekarze.

Powrót do domu…MAMO, damy radę, wszystko jakoś będzie. Ty leż sobie spokojnie , jestem cały czas przy Tobie . Szukałam w książkach stosownej diety , choć nikt mi słowem nie przekazał, że  taka być musi. Tylko miksowane posiłki z wieloma ograniczeniami różnych produktów. Pierwsza doba jakoś minęła. Muszę wiedzieć, jak nieść pomoc, czy te leki naprawdę pomogą.Ustaliłam adres profesora – gastrologa, który uchodził za renomę . Uzgodniona wizyta ..sama z wynikami  podejdę, zapytam, skonsultuję. Z Mamą pozostała Córka, pojechałam z  Zięciem.Pan profesor  czytał kilkakrotnie zapis z wyników…Proszę Pani, Mama musi mieć operację – koniecznie !! Tłumaczył dość długo przebieg zaburzenia…zapamiętałam niczym Dekalog jedno zdanie:

„ Mama będzie schodziła ze świata śmiercią głodową ,nie da rady się wypróżnić samodzielnie już nigdy w życiu !! Proszę podjechać raz jeszcze do szpitala , wydam Pani zaświadczenie , opiszę swoje uwagi.Jestem w tym szpitalu też konsultantem w sprawach bardzo trudnych „. Dobrze, że na korytarzu czekał Zięć. Nie dałabym pewnie rady sama wyjść z budynku . Boże, Grzegorz…dwa dni temu zabrałam Mamę do domu, musimy wracać do szpitala, operacja jest konieczna ! Jak ja Jej to powiem , jak Ona to przyjmie…Serce waliło  niemiłosiernie, chaos w głowie . Układałam szybko  rozmowę, trudny przekaz. Wejście do domu …i kolejny widok, który mnie  sparaliżował.

Wystraszona Córka na łóżku przy Mamie …odsuwa kołdrę , widok przerażający . Brzuch spęczniał pewnie trzykrotnie !! Pogotowie , szpital, czas długi na izbie przyjęć…chirurgia.  Na oddział trafiliśmy około 22.00. Młody lekarz kierunkuje…musimy odbarczyć, podajemy kroplówki , stan się ustabilizuje. Jutro konsylium zadecyduje o terminie operacji . Czy mogę zostać z Mamą na noc…będę siedziała na krześle ? Nie, niestety, przepraszam, ale nie można. Powrót do domu, noc, kilka kaw ,rano do szpitala…Zaglądałam ,szukałam wzrokiem, nie poznałam własnej Matki!!! Na korytarzy łóżko obstawione aparaturą medyczną.., a w nim ONA ..z delikatnie uniesioną ręką. Chciała pewnie wskazać, że jest tutaj. Blada, zmęczona , sonda w nosie nie pozwalała wypowiedzieć słowa. Już jestem …Boli Aniele mój ?? Kiwnęła głową, że nie…Słabiutka tylko jesteś- potwierdzenie…tak.  Wzmocnią Ciebie Mamo , jeszcze troszkę. Wizyta, obchód…transport z korytarza do sali chorych.

Wyczekana konsultacja z lekarzem…Doktorze, ja naprawdę bardzo proszę o czytelne  zobrazowanie , o co w tym wszystkim chodzi . Ja już nie proszę, a błagam Pana …jak Pan widzi dalszy proces leczenia.

Operacja, leki, CO? Wzmocnimy i zoperujemy. To bardzo skomplikowana operacja , ale nie mamy wyjścia . Wzmocnimy przez 2,3 dni podając kroplówki .Operacja stanowi ryzyko,  może jej nie przetrwać, ale nie ma innej opcji. Ten lekarz był  z powołania na 100%. Przekonał, że operacja nie wyleczy, bo takiej szansy nie ma. Operacja pozwoli na złagodzenie dolegliwości , poprawi w jakimś stopniu komfort funkcjonowania. Zrozumiałam. Kierunkowałam dalej Mamę przygotowując  Jej psychikę . Urlop…całe dni , do godzin wieczornych w szpitalu .Nieprzespane noce , czekanie…Termin operacji wyznaczony .  W przeddzień wchodzę na salę, …dzień dobry Mamo. Pacjentki jakoś dziwnie na mnie patrzą, milczą…Mamo, przyszłam , co się dzieje?? Z ust mojej najdroższej osoby słyszę słowa, których nie wyprę ze swojej psychiki… Nie dotykaj mnie, odejdź stąd !! Jezu, MAMO , to ja…Jedna z pacjentek  odezwała się cicho…,ale nam Mama dała popalić w nocy …Krzyczała, podarła pościel, podomkę w strzępy , o tam jest spakowana w woreczku , obok łóżka…KTO , MOJA MAMA ??? TAK! A lekarze, pielęgniarki , ktoś reagował? Nie…nie mogli Jej uspokoić. Jakiś atak szału dostała, czy co !!

MAMO, poznajesz mnie..Boże, powiedz coś ?? Jak ty wyglądasz , jesteś straszna, nie zbliżaj się do mnie…usłyszałam.

Wybiegłam na korytarz , szukam lekarza, który w nocy miał dyżur …gdzie on jest ? Pielęgniarka wskazała mi gabinet . Bez pukania, płaszczenia jak intruz jakiś wchodzę , pytam, co się stało z Mamą?

Niech się Pani uspokoi ,  tak bywa u starszych osób…Że , co ?? Proszę podejść natychmiast ze mną, NATYCHMIAST , czy Pan rozumie ?? Chwileczkę…Nie, nie ma chwileczki- TERAZ, ZARAZ !! Biegłam w kierunku sali, ten młodzian nawet kroku nie przyspieszył…MAMO, pytam już w jego obecności, czy mnie poznajesz ?? Wyjdź, odejdź…Czy Pan to słyszy??Tak, potwierdził ..niech Pani wyjdzie !! Pan oszalał , czy Pan słyszy, co Pan mówi?? Moja Mama ma splątany umysł, nie pojmuje co się dzieje , nie poznaje mnie …Mamo, wiesz, gdzie jesteś>>NIE….kim ja jestem…NIE….Jak masz na imię ? Nie wiem, odejdź…To trwa  całą noc , wiem od innych osób. Podał Pan jakiś  lek , może zaszkodził…Czy włączył Pan jakieś antidotum , żeby  ten stan znieść. Dostaje kroplówki…GDZIE, do cholery gdzie leci kroplówka! Nie widzę  nawet  motylka , tylko plaster…Bo sobie Mama wyrwała w nocy…mówi pacjentka… Gdzie Pan był..? , gdzie inny personel ? Proszę natychmiast  zaaplikować jakiś lek, który Jej pomoże, odtruje z czegoś, co zaszkodziło …Dobrze, zaraz podamy , a Panią przepraszam, ale proszę wyjść z sali . Nawet , jak mi Pan pistolet do głowy przyłoży nie odejdę od łóżka Mamy do czasu, aż odzyska świadomość. Ten incydent proszę Pana …najpierw niech Mama wróci z myślami , a potem porozmawiam z Panem….nie koniecznie na terenie szpitala. To groźba , spytał ..Słucham ? – nie wiem, czy dochodząc  wykazania zaniedbania  Pana przez wymiar sprawiedliwości , grożę Panu…i niech już Pan naprawdę odejdzie. Zero skruchy, przeprosin – ot lekarz.

Tym sposobem termin operacji ponownie został odłożony o kilka dni, trzeba było Mamę  ponownie podleczyć, tym razem odczekać, kiedy to świństwo podane , które Jej umysł splątało  wydali się z organizmu. Kolejne dni, do wieczora przy łóżku , na noc opłacałam pielęgniarkę, żeby  opiekowała się w czasie, w którym nie mogłam być w szpitalu.  Płaciłam za to, aby w placówce, gdzie pomoc powinna być gwarantowana , ponownie ktoś nie zaszkodził…Mijał już drugi tydzień pobytu na chirurgii bez operacji. Paranoja, której nie pojmowałam…Kolejna rozmowa z lekarzem prowadzącym…Zrobię wszystko, by zaplanować  jeszcze w tym tygodniu…Mamy tyle nagłych, nieplanowanych przypadków, sale operacyjne są pozajmowane . Dobrze, poczekamy. Kilka dni kolejnych…rozmowa, termin operacji wyznaczony. Ustalono godz. 9.00 . Już od 6.00 koczowałam na oddziale …I ten strach , który cały czas tłumił mnie.  Mama przygotowana, przebrana w  koszulę  szpitalną. W tym dniu były ze mną moje dzieci. Wiedziałam, że może nastać najgorsze , nie dałabym rady sama stojąc pod salą operacyjną , czekając na słowa…udało się lub nie…Było już około 10.30. Trzymałam moją najdroższą dłoń w swoich rękach…tuliłam, całowałam…Mamo, jeszcze troszkę , zaraz przyjdzie lekarz. Nie przychodził! Przyszedł około 12.30 , nie potrafił mi spojrzeć w oczy…Przepraszam, ale dzisiaj nie będzie operacji…Sale zajęte do innych przypadków, planowane zabiegi zostają odłożone.Zasłabłam, ocknęłam się  , pytam KIEDY , PANIE DOKTORZE – KIEDY ?? Rozumiem Panią, porozmawiam z Ordynatorem…obecnie jest na urlopie. Lekarz, który bezpośrednio opiekował się salą chorych , syn ordynatora zresztą nie był skory do rozmów. Coraz bardziej niemoc, zawieszenie w próżni osłabiała mnie…Pytam lekarza kolejny raz – JAK DŁUGO JESZCZE MAMA BĘDZIE LEŻAŁA NA CHIRURGI ?? Z tego, co do tej pory wiedziałam, na chirurgii operują, zregenerują, pacjent wraca do domu…MAMA leży już 4 tydzień!! Pękłam !!!  Weszłam do gabinetu lekarza , siadam i grzecznie pytam, jak długo jeszcze potrwa ten stan ? Poprosił, żebym wyszła, wróciła za godzinę, bo jest zajęty .. NIE , już nie wyjdę, póki czegoś się nie dowiem …Czy Pan, Wy uważacie, że moja psychika jest ze stali ? Ile jeszcze mam wyciszać Mamę, siebie i jak ??  Czy ja  przywiozłam Mamę do fryzjera…poczekam, uda się trwała ondulacja, czy włosy Jej wyjdą, czy jestem w placówce , gdzie leczą? Jak długo mam czekać na WYROK, bądź wygraną ?? Ile nocy mam jeszcze rozważać…przeżyje, czy odbiorę ciało . Czy ktoś zapytał jak ja, moja Rodzina daje sobie z tym radę ?? Nie wyjdę, póki się nie dowiem , co planujecie !!Wybiegłam z tego cholernego gabinetu, szukałam lekarza, który był tym najbardziej życzliwym. OPERUJE …dobra, poczekam pod salą nawet 10 godzin i nie odejdę , póki ktoś mi nie wyjaśni. Czekałam 2 godziny…Wyszedł…i już  resztką sił pytam …doktorze, o co w tym wszystkim chodzi, na co czekacie…chwila ciszy. Wie Pani, to skomplikowane…wiem, do cholery wiem, od dwóch miesięcy słyszę to samo – ile jeszcze ?  Proponowałem, starałem się…inni  wahają się .Jasne, bo staruszka, koszt operacji spory, gwarancji na przeżycie 1 % ..i po , co ? To Wasze zdanie , mam w du..e waszą ekonomię, pytam, co dalej ?? Czy mam zabrać Mamę do domu?  Tak pewnie będzie najlepiej…dam zlecenie na opiekę paliatywną. COOOOOOO? – Dobra…przygotuję Ją, że wychodzimy ,  bo Wy tego nie potraficie…i zabieram do domu jeszcze dzisiaj . O której mogę zabrać? Karetki rozwożą chorych  od 17.00.  Chryste, wykończyliście mnie , ale się podniosę!!!!!

Wszystkie akcesoria do opieki  zakupiłam w szpitalnym sklepie. W domu przygotowania na przyjęcie mojego  ANIOŁA ..Nigdy, już nigdy nie oddam Jej do szpitala ! Incydent z podaniem jakiejś mieszanki w szpitalu skutkował ostrym ujawnieniem się choroby Parkinsona.  Wchodziła do szpitala o własnych siłach…Pobyt w placówce , gdzie leczyć powinni zaburzył Ją całkowicie. Łóżko już do końca życia…Moja praca zawodowa…pogodzę wszystko. W czasie mojego pobytu w pracy będzie przychodziła opiekunka. Kilka telefonów – jest!! Życie nabiera innego tempa. To nic …Dam radę !!!!! MUSZĘ !!!

To było w maju 2004 r…Mama przeżyła przykuta do łóżka do lutego 2007 r…

W tym czasie zrozumiałam, że trzeba być bardzo silnym, zdrowym, by móc zawalczyć o ukochaną, chorą osobę . To był początek, kolejne lata…mój Boże, że ONA to zniosła, ja przy niej…pewnie nic w tym życiu przypadkiem nie jest . Upadamy, aby wstać silniejsi …nie koniecznie dla siebie.

Jeden komentarz


  1. Wiem co czujesz droga Babciu Gosiu- służba zdrowia nie zawsze powinna się nazywać „służbą”.

    Są lekarze z powołania, starający się pomóc (wyrazy największego szacunku i podziękowania dla onkologa, dr. Marcina Białasa!), są i tacy, którzy widzą tylko statystyki i trudno im spojrzeć dalej, a czasem bardzo szkoda…

    Do takich statystyk nie przystawała nijak moja Mama, u której w 2009 roku wykryto raka piersi w bardzo zaawansowanym stadium.
    To chyba jakieś szczęście w nieszczęściu było, że na tylu lekarzy TYLKO (albo AŻ) 1 postanowił ją skreślić nawet dobrze nie zapoznając się z przypadkiem.
    A może to optymizm, wola życia i świadomość choroby pomogły? Godziny dokształcania na internecie, szukanie polecanych oddziałów szpitalnych?
    Palec Boży w tym był, że na cały przebieg diagnostyka-transfuzja-diagnostyka-chemioterapia-operacja-radioterapia tylko ta jedna lekarka stwierdziła że tu już nie ma co leczyć, to zaawansowane, nic z tego nie będzie, proszę mamę zabrać do domu…
    Że co??!!
    Zabrać??
    Po co? By umierała z guzem z którego nie były udowodnione żadne przerzuty?! Że duży, że w Polsce się nie leczy? No i co, że w Polsce nie, skoro na świecie takie przypadki są leczone i dają ponad 10% przeżywalności!
    Mama za drzwi gabinetu, lekarka pod ścianę i monolog zagranicznej wiedzy na temat leczenia takich przypadków. Żądam skierowania na chemioterapię- to jedyna droga aby guz zmniejszyć do wymiarów operacyjnych. Lekarka kręci nosem, ale widzi że nie wystawi mnie z gabinetu nawet siłą więc na odczepnego pisze karteczkę…
    Co tam, chcą kartkę niech mają, i tak nic z tego nie będzie…

    6cykli chemii, stres kwalifikacji do operacji, operacja, radioterapia…

    Jest połowa roku 2013- mama nie wykazuje przerzutów (dzięki Bogu i niech tak pozostanie!), czuje się dobrze, wróciła do pracy, jest aktywna…
    Wyrok śmierci był o krok…

    Udało się wygrać z systemem i znieczulicą. Inni lekarze byli pomocni. Podziękowania dla Nich.

    Ale ile jest takich osób, które nie dają rady pokonać systemu i które „na system” umierają…
    Strach myśleć.
    Ustrzeż Panie przed taką „służbą zdrowia”.

    Dużo sił Babciu, nie jesteś sama w tej walce !

Comments are closed.