PRZYJACIEL NIE POZWOLI UPAŚĆ…

Przyjaźń- to chyba najpiękniejsze , co człowiek w swoim życiu zdobyć może.  Żyć dla innych …to wypełnienie jakby swojego wnętrza  magicznym uczuciem.  Wiedza zaś, że i ten drugi czyni tożsamo , szczerze wobec Ciebie jest niczym domino dobra. Przyjaźni prawdziwej , oddanej nie można kupić. Ona zwyczajnie zakwita, rozwija się i nie ma prawa zwiędnąć.  Przyjaźń – to wiele prób , to trwanie w szczęściu i nieszczęściu . Z upływem lat wiem, że nawet sprawy sobie możesz nie zdawać  w pierwszych kontaktach z człowiekiem, iż za czas jakiś banalna znajomość  zrodzi to coś – ten owoc zwany Przyjaźnią .

Czy ja jestem prawdziwym Przyjacielem??…nie mnie oceniać. Wiem jednak, jak  bardzo  kocham tych, którzy moimi Przyjaciółmi są. Granica wieku – nie ma najmniejszego znaczenia. Mam Przyjaciół, którzy mają swoje bardzo dojrzałe lata…Mam też grono bardzo, bardzo młodych osób.  Te pozytywne relacje rodziły się w różnych sytuacjach.  Dzisiaj wiem, że zwyczajne , ludzkie zachowanie wobec  kogoś  rysuje w psychice niezapomniane emocje .  Czasami wystarczy, że ktoś szuka kogoś, by wyznać swój sekret…., coś, zrzucić z siebie, bo jest ciężarem, bo to trudny temat. Wysłuchasz, doradzisz  trafnie…ten ktoś wróci . Znasz ten sekret tylko Ty, nie  ujawnisz nigdzie dalej. To się nazywa zaufanie- pierwszy krok , do wiary w Ciebie. Odwieczna prawda – prawdziwy Przyjaciel nigdy nie zdradzi, nie obmówi, nie zadrwi . Będzie przy Tobie tak długo, jak długo tego potrzebujesz. 

Pamiętam  swój okres pracy zawodowej w gronie cudownych ludzi.  Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Te wartości wpajało się też nowym pracownikom, którzy do „starszej kadry” pewnie  szybko się przyzwyczajali. Dlaczego ??? – nikt nie traktował ich jak „młodych” , których można wykorzystać  . Czując szacunek, oddając swoją wiedzę, doświadczenie  , traktując jak partnera  „wtapiał” się w to środowisko. Zazwyczaj ambitnie chłonął wiedzę, bo chciał szybko dorównać tym, którzy już ją mają z prostej przyczyny…są starsi, znają „tiki” praktyczne.  Dystans…obce słowo .  „ Matkowałam” często tym młodszym aż nadto.. To był piękny , miniony okres.  Każdy z nich pozostawił swój ślad na w moim sercu…Byli i są moimi prawdziwymi Przyjaciółmi , pozostaną na zawsze. Pomagaliśmy sobie wzajemnie w wielu sprawach rodzinnych, zawodowych. Nikt  ze swoim problemem nie pozostawał sam. Dzielić się z kimś czymkolwiek – przepiękne uczucie . Komuś pomogłeś, on tylko się uśmiechnął – wystarczyło, że ten grymas uśmiechu wyzwolił się dzięki Tobie. Czynić dobro…to takie proste. Przyjmować je lawiną…tak bardzo trudno.  Taką lawiną obsypała mnie rzesza Przyjaciół zawsze, kiedy przeżywałam swoje dramaty rodzinne. Nic się nie martw…słuchałam niczym echo…jesteśmy z Tobą. Byli .Zjawiali się niczym Anioły. Nigdy w życiu nie zapomnę, kiedy rozpoczynała się trudna walka o moją Mamę. Szpital, diagnoza…bardzo trudna diagnoza – operacja,  która dawała 2% szansy , że ją przetrwa. Psychika pracowała na najwyższych obrotach….Boże, moja najdroższa Matka …jeszcze kilka tygodni wstecz  chodziła. Dwa dni przed operacją zaaplikowali Mamie jakąś mieszankę lityczną, która skutkowała  pomieszaniem myśli. Nie była w pełni świadoma , o co w tym wszystkim chodzi…Może i dla niej lepiej…Mnie osobiście ten błąd lekarski zwyczajnie powalił z nóg. Dzień operacji…była planowana na godz. 9.00 .  W szpitalu byłam około 6.00…Mama nie  wiedziała, że szansa jest niewielka. Żegnałam się z nią z tak wielkim bólem. Trzymałam Jej dłonie, przytulałam się jak małe dziecko. Całe życie przemykało niczym kadry z filmu…Było już kilka minut po 9.00. Zięć pozostał z Mamą, wyszłam z sali szukając jakiejś informacji, co jest przyczyną zwłoki. Pielęgniarka uspakajała mnie- czekamy, operacja poprzednia się wydłuża.  Spojrzałam w głąb korytarza …myślałam, że z tego stresu mam omamy. Na korytarzu stało moich trzech kolegów- PRZYJACIÓŁ z pracy…Nie prosiłam, nie mówiłam im szczegółów. Oni sami wiedzieli, że w tym dniu nie mogę być sama nawet w otoczeniu mojej Rodziny. Stali i spokojnie czekali , w czym pomóc…To było piękne, szlachetne .  Przytuliłam ich mocno  .Mogłam się wypłakać  , żeby wrócić do Mamy i dalej się z nią żegnać. To był okrutny dzień…Moje pierwsze tak dotkliwe starcie z medycyną. ZERO informacji od personelu, godzina 11.00..Moja pokora pękła. Wyszłam ponownie z sali…pytam pielęgniarki , co się dzieje…jeszcze troszkę. Nie, ja już nie mam sił!!!!!!!  Pewnie mój głos był bardzo podniesiony. Pytam , gdzie jest lekarz, który ma operować Mamę….Czy wy jesteście świadomi tego , że ja nie przyszłam z Mamą do fryzjera , tylko czekam na finał operacji??…czy usłyszę bicie Jej serca, czy ktoś odda mi ciało ???  Przyjaciele wyciszali mnie tak bardzo…Około 13.00 dotarli do lekarza..Pewnie sam nie był w stanie przekazać mi informacji, że dzisiaj operacji nie będzie….Że co ??? pytam …Przepraszam, ale mieliśmy ostry dyżur, sale operacyjne są zajęte , operacje planowane  zostają przesunięte. Moja niemoc sięgnęła dna. W przeddzień ten sympatyczny lekarz informował mnie krok po kroku jak operacja będzie przebiegała, przygotowywał na najgorszy scenariusz….

Szok, to chyba zbyt delikatne słowo. Z czasem dowiedziałam się, cóż było przyczyną , że moja biedna , najdroższa Mama została odstawiona na plan dalszy. To zupełnie inna historia…Nawiązuję w tym wątku do wartości PRZYJAŹNI przez największe P. Sumując…po pobycie 24 dni na oddziale odstąpiono od operacji informując mnie , że zbyt duże ryzyko. Natura…tak, to ona podyktuje kolejne godziny, dni Jej życia.  Luźny przekaz młodego lekarza na korytarzu…”To nie potrwa długo, Mama będzie odchodziła głodową śmiercią”…Spojrzałam resztką sił na tą twarz i powiedziałam cichutko…”Proszę Pana…ja tutaj wrócę. Wzmocnię się i wrócę…Niech mi Pan wierzy”. Ten młody lekarz zakodował tak bardzo w mojej głowie okrutną traumę, w której trwałam bardzo, bardzo długo. „To będzie krótko…będzie schodziła głodową śmiercią”.. Nie człowieku, NIGDY W ŻYCIU !!!Zawalczę o JEJ godność z całych sił i nikt nie ma prawa do takiego przekazu . Nawet, kiedy będzie miała 100 lat to jest moja MATKA . Nie wiem jak, nie wiem skąd wyzwoliły się u mnie ponadludzkie siły . Nie jestem sama, mam PRZYJACIÓŁ , pomogą mi zorganizować  życie według Jej, mojej cudownej Matki potrzeb. Przemeblowanie, pełen sprzęt do opieki nad ciężko chorym …Przyjaciele myśleli  za mnie…

Mamo- PRZYSIĘGAM, już Ciebie nikt  w życiu swoją biernością nie upokorzy. Damy radę, MUSIMY – Wiesz…nie jesteśmy sami…mamy tylu PRZYJACIÓŁ. W kilka dni zorganizowali mi opiekunkę do Mamy z chwilą, kiedy tylko będę miała siły wrócić do pracy. Musiałam pracować, leczenie – to koszty…ogromne koszty.  Ten przekaz lekarza tak okrutny w brzmieniu był mylny, skrzywdził mnie tak bardzo . Dwa lata dawałam sobie radę sama z córką . Praca, powrót do domu, setki czynności ,opieka nad Mamą. Mój Anioł…moja młodsza córka  miała wówczas  15 lat. Bagaż obowiązków nie przytłoczył nas…Mąż pracował w delegacji, starsza córka, Mama Kubusia  mieszkała już z zięciem poza naszym mieszkaniem. We dwie dzieliłyśmy się obowiązkami . Załamywałam się w chwilach, kiedy czułam bezradność  w niesieniu pomocy  Mamie…Przyjaciele szanowali moją walkę „solo” . Ich czujność nade mną , nad nami była bezustanna.  Któregoś dnia przyszła chwila totalnej słabości …tylko na chwilkę.Przyjaciele natychmiast zorganizowali mi pomoc paliatywną w domu. Kolejny przełom, tony sił…Pielęgniarka, która została wyznaczona do pomocy w opiece nad Mamą wkrótce stała się moim najdroższym Przyjacielem. Nauczyła mnie tak wiele, trwała ze mną przez   kolejne półtora roku w walce o godne odprowadzanie mojego Cudownego Serca Mamy na drugi brzeg.  Przygotowywała mnie do tego bezpowrotnego rozstania . Przekaz był profesjonalny, pełen zrozumienia mojego bólu…jakże różny od słów młodego lekarza w szpitalu. Przetrwałam ten traumatyczny okres  dzięki wsparciu moich PRZYJACIÓŁ…Siły zbierałam  na dalsze dni nade wszystko z radości  , że mam  mojego KUBUSIA,  cudowny DAR  od Boga…malutkie życie, które kształtuje się na naszych oczach…MÓJ WNUCZEK…Oddawałam ten swój dług  z jeszcze większym zaangażowaniem  każdemu , kto był w potrzebie.   Ścieżka życia zaczęła się delikatnie prostować . Nic nie wskazywało, że to tylko  chwile. Mój stan zdrowia …nic mnie nie bolało. Odczuwałam zmęczenie, traciłam masę ciała.  Spływ adrenaliny po latach intensywnej walki o Mamę, tak sobie tłumaczyłam…I moje ANIOŁY…moi PRZYJACIELE   skierowali mnie na badania. Zrobiłam je dla nich…dla świętego spokoju . Ich spokoju, spokoju moich bliskich. Pokażę, że wszystko ok i mknę przed siebie …Dzisiaj moja wdzięczność wobec nich …nie ma słów , by ją opisać.  Przyjaciele sprawili, że żyję. Wczesna , choć trudna diagnoza  o moim nowotworze pozwoliła medycynie opanować stan. Gdyby nie natarczywe wręcz prośby moich cudownych Aniołów , mogłabym przegrać  .  Szli przez tą moją kalwarię cały czas…Tej bliskości , wsparcia , trwania przy mnie słowem, myślą, uczynkiem…Oddalali mój ból fizyczny, psychiczny . Ich ciepło było niekiedy bardziej pomocne od super leku..Zrozumiałam tak bardzo, cóż znaczy to piękne słowo PRZYJAŹŃ !!!  Mój dług wobec ich potrzeb  , potrzeb każdego stał się drogowskazem na kolejne dni. Nie zdążyłam oddać  pewnie grama swojej pomocy wobec nich…Nie poczułam dobrze zapachu nowego życia , kiedy kolejny cios uderzył bardzo, bardzo mocno. Kubusia diagnoza – AUTYZM…I tak idziemy w tej pielgrzymce  kolejne lata. ONI Przyjaciele są zawsze obok… Bez nich ..nie wyobrażam sobie  czasu minionego, teraźniejszego, przyszłego…

Jeden komentarz


  1. Kochana Babciu Gosiu Ty nie tylko jesteś wspaniałym człowiekiem, ale wsparciem dla wszystkich i wspaniałym Przyjacielem zawsze u boku każdego kto potrzebuje rozmowy. Dziękuję.

Comments are closed.