[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=zmpdmkixzPI[/youtube]
Bywają chwile, kiedy siadam zmęczona i próbuję przeanalizować swoje życie.
Przywołuję minione lata…te bardzo odległe i czas bieżący. Szukam błędów, które popełniłam. Odtwarzam chwile najbardziej radosne…i skupiam się na tych najbardziej bolesnych, które są już za mną. Tak dziwnie skonstruowana jest ta nasza psychika, że potrafimy odtworzyć sytuacje sprzed kilkudziesięciu lat…Pamiętam swoje wczesne dzieciństwo…twarze dziadków, babć , cioć, wujków…są już po drugiej stronie…..
W gąszczu myśli chcę odnaleźć ułamek życia, kiedy zrozumiałam, że chcąc coś osiągnąć trzeba o to zawalczyć…
Z przekazu Mamy wiem, że moje poczęcie zamiast wielkiej radości zrodziło lęk i niepokój Rodziców… Rodzeństwo było znacznie starsze ode mnie. Mama miała bardzo chore serce , ciąża zagrażała Jej życiu.
Lekarze odradzali macierzyństwo. Wskazywali, że ciąża jest zbyt ryzykowna , że serce jest zbyt słabe…Mama może osierocić moje Rodzeństwo, Tato zostanie wdowcem…
Wyobrażam sobie siłę i potok myśli Rodziców przy tak bolesnej diagnozie. Ryzyko i sukces!! Ryzyko i tragedia…to była tajemnica mojego przyjścia na świat…
Mama wspominała jak bardzo wówczas zaufała Bogu. W wolnej chwili szła do Kościoła, aby pobyć w ciszy i wsłuchać się w tą jakże ważną podpowiedź. Modliła się z ufnością i podjęła decyzję…URODZĘ…dam radę !!!!!
Dodatkowo Rodzice mieli konflikt serologiczny .Dwoje rodzeństwa urodziło się bez powikłań…Ciąża Mamy przebiegała poprawnie, była pod stałą kontrolą kardiologa i ginekologa…W kwietniu roku 19xx przyszłam na świat. Nie obwieściłam donośnym krzykiem noworodka JESTEM…już JESTEM MAMO, TATO. Byłam sina…milcząca i chora…Przeciwciała , które pojawiają się w konflikcie serologicznym przejęłam na siebie…
Miałam przetaczaną krew, co dawało jakąś szansę na moje przeżycie….Kilka dni izolacji od SERCA TEJ CUDOWNEJ ISTOTY, która wydała mnie na świat. Nie słyszałam bicia Jej serca, nie czułam tego pierwszego ciepła. Coś kosztem czegoś. Nabierałam sił…walczyłam o swój oddech…dawałam radę. Moje narodziny …pierwszy ukłon w stronę słabszego…MOJEJ MAMY…to był chyba ten początek…
Konsultacja kardiologiczna….SERCE, które zapragnęło podarować mi życie za wszelką cenę ku zdumieniu lekarzy , nade wszystko z radością dla moich Rodziców WYZDROWIAŁO, schorzenie cofnęło się . Oczywiście tego nie pamiętam…to przekaz tych, którzy dali mi życie…RODZICÓW, MOICH RODZICÓW..
Kiedy zrozumiałam słowa tej historii —wytłumaczyłam sobie, że ten ułamek sekundy, który wskazał, że trzeba walczyć o siebie, wierzyć, że wszystko musi się udać, pokornie akceptować los , to właśnie moje poczęcie, narodziny. Pewnie z mlekiem Mamy czerpałam siły, które w kolejnych latach były niezbędne , które słabną tylko po to, by zregenerować je bardzo szybko podwójnie i iść na przód wbrew wszystkiemu…
Miliony godzin życia za mną…wzloty, upadki. Przemiennie. Wiem, że jest to coś, co nazywa się silną wiarą i nadzieją na lepsze jutro. Rozumiem doskonale sens słów – „ po burzy zawsze jest słońce”…
Optymizm i ukłon w stronę słabszego – te wartości starałam się przekazać moim córkom.
To mój sukces życiowy. Zrozumiały sens życia przemiennie radosnego z dozą wielkich problemów. Potrafią już same zapukać do właściwych drzwi. Wiem, że kiedy odejdę – nie zniszczy ich bezradność, niemoc . Wiem też, że ile sił mi starczy będę przy nich …kiedy tylko będą potrzebowały wsparcia…Żyjemy swoim tempem. Obecnie priorytetem jest Kubuś….Walczymy Wszyscy o Jego przyszłość…o samodzielność i odnalezienie drogi, którą będzie szedł. To jedna z najtrudniejszych dróg w moim życiu. Brak tego światła , tajemnica , którą skrzętnie chowa…JEGO AUTYSTYCZNY ŚWIAT.
Staram się to wszystko zrozumieć, poukładać rozrzucone myśli. Tego w tej sytuacji nie potrafię..
Uśmiech i szczera radość Kubusia , która pojawia się spontanicznie jest sygnałem, że tak pozostanie…Potem znowu cisza…złość…dziwny lęk…
Chaos , który dręczy Motylka przerzuca się na nas…Nie umie sprecyzować dźwięków, które jego drażnią, zapachu, sytuacji .Nie umie , bo nie mówi…
Kiedy przełamie za czas jakiś tą podstawową barierę może wskaże , zasygnalizuje przejście do swojego KOKONU…opisze, gdzie jest Jemu lepiej….
Realny świat…Nasz świat pobudza Kubusia natłokiem bodźców, które oddala z dziecięcą prostotą…zwyczajnie krzyczy…
Widok chłopczyka wtulonego w poduszkę, zatykającego uszki, zamykającego oczki , kiedy wokół my niczego nie widzimy — boli….Chowa się przed czymś , czego nie rozumiemy….
Nie pozwoli się dotknąć….ten stan musi przetrwać sam…Potem wraca. I ponowna niepewność , scena lęku bezbronnej istotki…..
To wszystko się z czasem ułoży….Kubuś nie odtworzy sobie chwil przeszłych …tak jak ja z perspektywy upływu tylu lat. To nie jest ważne. Celem jest opanowanie i stabilizacja przyszłych dni. Dni, których scenariusza jeszcze nie znamy..
Pozostaje ta broń…OPTYMIZM…NADZIEJA I PRZEOGROMNA WIARA…
Dzięki Tobie Boże, że jest wśród Nas…
Permalink
wszystko powoli się poukłada.. zobaczycie 🙂 Małgosiu, szkoda, żeś tak daleko. Bo kolejny raz mam ochotę Cię uściskać! 🙂