Nie ma nic piękniejszego od narodzin dziecka….już od pierwszych chwil, kiedy pojawia się na świecie jest NASZE i tylko Nasze…ten pierwszy kontakt matki, ojca z dzieckiem…pewnie żadne słowa nie zobrazują emocji, które człowiek przeżywa widząc to swoje szczęście. Pamiętam, kiedy urodziłam mamę Kubusia …….było baaardzo trudno. Córka nie spieszyła się na świat, prawie dwie doby w matczynym cierpieniu, które oczywiście się zapomina czekałam na Jej przyjście.. zaraz zabrali dzieciątko, pojawiły się komplikacje z moim zdrowiem….nie ważne. Nawiązuje do tego pierwszego mojego kontaktu z tym DAREM …..dzieści lat wstecz obce były rodzinne porody, mamy otrzymywały dzieci tylko do karmienia . Stan zdrowia przez pierwszą dobę całkowicie wyłączył mnie ze świata „ obecnych”, leżałam walcząc o swoje życie …kiedy skończyli przetaczać mi krew poprosiłam pielęgniarkę, czy mogłabym zobaczyć chociaż na kilka minut moje własne dziecko, o którym wiedziałam, że jest.Podłączona do aparatury nie mogłam jej przytulić, zobaczyć.. Mamy dostawały swoje maleństwa do piersi, a ja czekałam lejąc strumień łez do poduszki. Nastała ta cudowna chwila, któraś z pielęgniarek zlitowała się nade mną i położyła na łóżku maleństwo….miało różowe policzki, było śliczne…pojawiło się coś, tak dziwne uczucie przeszywało mnie jakąś niemocą…..rozluźniłam delikatnie pierwszy supełek w beciku, chciałam zobaczyć MÓJ CUD, który wydałam na świat….i usłyszałam głos pielęgniarki, która podbiegła trzymając pod pachą drugi becik, zabrała dzieciątko, którego jeszcze nie zdążyłam mocno ukochać i przepraszając oświadczyła, że to nie moje dziecko…przekazała mi becik trzymany w drugiej ręce……Jezu…to była chwila, dla której byłam w stanie powtórzyć raz jeszcze cały proces porodu- przytuliłam do siebie śliczną dziewczynkę.., moją cudowną córeczkę….jej małe czarne oczki tak spokojnie na mnie spoglądały, jej zapach…..tego nie zapomnę do dni swoich ostatnich…rozwinęłam ją z tego becika, sprawdziłam rączki, nóżki ….była moim ANIOŁKIEM….ta dziwna pomyłka pielęgniarki, kiedy to podała mi czyjeś dzieciątko ….to były sekundy, może minuty..jednak natychmiastowa więź nie została jeszcze zawarta tak bardzo, kiedy poczułam zapach swojego dziecka…..zdrowego dziecka, co zostało potwierdzone przez pediatrów w szpitalu. Po tygodniu pobytu wróciłam przeszczęśliwa do domu….dumna matka ze swoim dzieckiem, na które czekało tylu bliskich. Moja córeczka została wypisana do domu w stanie dobrym…Po miesiącu na badaniach kontrolnych lekarz wypowiedział okrutne słowa —ciężki poród doprowadził do wytrącenia ze stawów jej nóżek, barku….miała zanik mięśni prawej strony , diagnozy wyrokowały, że może mieć niedowład, będzie zniekształcona fizycznie, odbiegała wyglądem od swoich rówieśników. W wieku trzech lat zostanie przeprowadzona operacja……to były druzgocące słowa. Byłam młodą dziewczyną, wspierał mnie mąż, rodzice …..szalałam z niemocy , kiedy na drodze stanął ANIOŁ … pojawiła się kobieta, która miała dar , przepiękny dar leczenia niekonwencjonalnymi metodami – masażami .Nie była to klinika wyposażona w nowoczesny sprzęt , ale szary , smutny pokój , kanapa i starsza Pani nie przypominająca lekarza, pielęgniarki. Emanowało od niej jakieś niesamowite ciepło i NADZIEJA……powiedziała, JA TOBIE POMOGĘ… NIE MARTW się…to potrwa, ale Monika nie będzie miała żadnej operacji . Rodzice sprzeciwiali się początkowo takiej formie terapii, szukali specjalistów, u których konsultacja kończyła się tym samym zdaniem….czekamy i operujemy, nie dajemy gwarancji , czy dziecko będzie zdrowe.Rozpoczęłam tą swoją pielgrzymkę do Babci Łobodowej co dnia pokonując 4 kilometry, pchając przed sobą wózeczek z moim dzieckiem w zaspach śniegu. Babcia rozpoczęła masaże początkowo w krótkich cyklach…systematycznie ,co dnia wydłużała ten zabieg…mała strasznie płakała….nie mogłam słuchać jej błagalnego krzyku , wychodziłam. Pół roku takich traumatycznych przeżyć….poprawę w jej rozwoju było już widać po pierwszych zabiegach. Uwypuklał się prawy policzek, który był mniejszy od lewego, rączka, nóżka nabierały masy i kształtu….pół roku pokonywałam ten szlak…kiedy skończyła 8 miesięcy musiałam stawić się w szpitalu na umówioną kontrolę. Reakcja lekarzy była zaskakująca…..Monika jest w pełni sprawna….pytano w jakiej klinice była rehabilitowana…. nie krępowałam się wyznań, że ta klinika to szary pokój…..a w nim staruszka……staruszka, która uratowała od kalectwa moje dziecko, a mnie od szaleństwa. Bardzo wierzyłam, że ten cykl przyniesie rezultat, kiedy medycyna nie daje szans. Babcia Łobodowa tchnęła we mnie tą wiarę jednym słowem, dała mi nadzieję. Zdrowie mojej córki to zasługa jej cudownego talentu, który z miłości do ludzi przekazywała za symboliczne kwoty…..to była długa lekcja pokory w moim życiu…….takie brutalne starcie wprost z walką o swoje DZIECKO….
Dzisiaj koło zatoczyło swój krąg, teraz córka walczy o swojego synka, mojego jedynego, cudownego wnusia…. tak bardzo wierzę, że Kubuś, to kolejne pokolenie , które gdzieś w gramach ma też szczep mojej krwi i da radę, wyzdrowieje …bo nigdy w życiu nie można stracić tej wiary, bez niej lepiej nie zaczynać niczego…a z nią, dzięki niej dokonasz rzeczy niemożliwych……taki los, taka droga…droga do kolejnych porażek, żeby z czasem zamienić je w wielkie sukcesy.
„Kiedy nie miałam już nic do stracenia, dostałam wszystko.”- Paulo Coelho
Wiara , pokora, nadzieja…. z czasem radosna wieść, że będzie dobrze…wieść niczym ten gołąb z dobrą nowiną dotrze z czasem i do Nas….Kubuś wejdzie w Nasz świat, pozostawi swój szary , smutny i tak mało czytelny…tak będzie….
Permalink
Babcia Łobodowa miała niezwykły dar od Boga. Pomogła i mnie. Miałam 3 miesiące, gdy ktoś przypadkowo podał adres do Babci mojej mamie. W szpitalu podobno powiedzieli, że żadna rehabilitacja mi nie pomoże. Jedyne co to nosić „frejkę” lub „koszlę”. Do dziś nie wiem jak to miało mi pomóc. Miałam zdeformowaną połowę ciała, w tym bardzo głowę oraz krótszą o kilka cm nogę. Gdy moja rodzina wspomina tamten czas to mówią, że wyglądałam po prostu tragicznie. Dziś mam 27 lat i wyglądam normalnie. Jak człowiek… Tylko dzięki tej niezwykłej Kobiecie i uporowi mojej mamy i dziadków, którzy pokonywali kilkadziesiąt km by dać mi szansę na życie… Normalne życie. Niech Bóg błogosławi takich ludzi.
Permalink
Zapewne pisze Pani o Babci Łobodowej, która służyła pomocą przy ul.Nakielskiej w Bydgoszczy.
Potwierdzam, to była cudowna osoba, która również bardzo pomogła Mamie Kubusia. Jeździłam z Córką przez pół roku do Babci na rehabilitację.Po pół roku specjaliści pytali, w której Klinice dziecko tak wyprowadzono ? Odpowiadałam; w takim pokoju, gdzie było ciasno, a w kuchni lamperie pomalowane są olejną zieloną farbą. Specjalistą jest Kobieta, która masuje dwoma palcami zamoczonymi w parafinie.Nie wierzyli..a jednak. Serdecznie pozdrawiam.