Wielki Tydzień wyzwala w milionach osób na całym świecie pewne refleksje . Przywołujemy tak często miniony czas . Skupiamy się na problemach, tragediach,które są już za nami. Nasze krzyże. Każdy niesie swój, przeznaczony poniekąd tylko dla niego. Lżejsze, cięższe, i te potężne, których ciężar jest według nas samych nie do poniesienia..A jednak idziemy swoją drogą do brzegu , aby w odpowiednim momencie przejść na drugą stronę . Nikt nie wie , którego dnia stanie przy tym brzegu, zobaczy swoje schody w krainę Wieczności. To bodaj największa tajemnica tej wędrówki…Młody, zdrowy człowiek…tyle planów – sekunda zmienia ten stan. Szedł prawidłowo przez oznakowane przejście dla pieszych ..Kierowca nie zdążył wyhamować , młody człowiek właśnie w tej sekundzie , nieoczekiwanie przeszedł na drugi brzeg. Tragedia dla bliskich . Oni będą długo, może do końca swoich dni pytali – DLACZEGO ??? W wymiarze rzeczywistym znajdą odpowiedź. Wina kierowcy, to oczywiste. W tym głębszym, duchowym wymiarze mogą z tym pytaniem iść do swojego brzegu…Czy znajdą odpowiedź ?? Rodzice wydają na świat zdrowe dziecko. Jest ich sensem , Miłością…16 lat cudownej, rodzinnej przygody. Jest jeszcze dwoje młodszego rodzeństwa. Lepsze, gorsze dni. Dziewczyna źle się poczuła. Przeszło. Po kilku dniach zasłabła. Konsultacja lekarska, diagnoza i szok…Ma guza na mózgu…Operacja natychmiastowa. Wszystko dzieje się w błyskawicznym tempie . Wycinki śródoperacyjne…To rak…są nacieki. Smutne oczy wrażliwego lekarza jakby ciszą chcą przekazać pytającym Rodzicom …czy jest szansa, ile dni, może lat ?? Nie umiem odpowiedzieć, przekazuje lekarz. Z wiedzy medycznej to może być kilka dni, miesięcy, rok…Żyła siedem miesięcy. Siedem miesięcy w przeogromnej Miłości szła do swojej przystani na ten brzeg. Dlaczego ?? Czy Rodzice znajdą odpowiedź ???
Rok 1997..godzina 22.00. Moja Mama leżała już w swoim łóżku, Tato siedział w fotelu, oglądał program w TV…Idę się położyć, dobranoc. Idź, idź – jesteś zmęczona . Nie siedź zbyt długo i też się kładź…Zaraz idę – odpowiedział. Buziak w czółko ; do jutra. 22.30 , do pokoju wbiega Mama…Gosia, chodź szybko…Tatuś zasłabł. To były sekundy. Wbiegłam i zobaczyłam leżącego na łóżku bez kontaktu swojego Ojca…Mąż już dzwonił po Pogotowie. Na czole drobinki potu, oczy mleczne gdzieś wpatrzone w obcy punkt. Tato, Boże…czekaj…zaraz przyjedzie pomoc . Zwilżonym ręcznikiem ocierałam czoło. Trzymałam Jego ręce. TATO, jak mnie słyszysz, chociaż mrugnij okiem, poruszaj palcami. Ciężki oddech przerażał okrutnie…Wysoki , wysportowany mężczyzna przybierał postać coraz mniejszego człowieka. Czekanie na karetkę było wiecznością. Tato, tak bardzo Ciebie KOCHAMY, obudź się . BŁAGAM!!! Reanimacja w domu trwała 30 minut. Ułożony na noszach był zupełnie bezradny niczym dziecko…Nigdy nie zapomnę tej chwili, kiedy już na noszach wynoszony z domu uchylił na chwilkę oczy, jakby chciał przekazać coś…Intensywna terapia, nie można wchodzić. Proszę czekać w domu i dzwonić do szpitala , co jakiś czas, Dzwoniłam chyba , co 10 minut…Ktoś uspakajał mnie i prosił, żebym ograniczyła ten kontakt, nie dzwoniła co chwilkę…Nie wiem, czy się zbuntowałam. Mama leżała w łóżku, siedziałam obok niej …To chyba Ona mnie uspakajała…Dziecko, musimy się liczyć ze wszystkim…Co Ty mówisz, Mamo…Tato wyjdzie z tego. Cisza , czekanie. Wydawało mi się, że słyszę szum wody. Piętro wyżej mieszkał sąsiad, był akwarystą. Czy pękło któreś z licznych akwarium?? Nagle na korytarzu , na klatce schodowej usłyszałam trzask okna…Wyszłam, zamknęłam je ..Dzwonię do szpitala, niech mnie nawet skrzyczą, będę dzwoniła co 5 minut…Przepraszam, to znowu ja Małgorzata K. , co Ojcem…O godzinie 2.00 , 5 minut temu odszedł. Przykro mi- usłyszałam. Nie, proszę powtórzyć, to niemożliwe …Proszę przyjechać z samego rana, przywieźć odzież…załatwić formalności …Szloch, bunt…i jakieś mechaniczne poddanie się sytuacji . Ten garnitur, buty, bielizna, książeczka do Nabożeństwa, różaniec. Nigdy w życiu nie przygotowywałam swoich myśli do śmierci najdroższej osoby, do przygotowania na tą ostatnią drogę…Apatia mieszana z jakąś dziwną siłą. Troska o Mamę…Jak przekazać dzieciom, które spokojnie spały w swoich łóżeczkach nie wiedząc o koszmarze tej nocy…Jak im powiedzieć, że ukochany Dziadziuś już jest w Niebie. Przecież jeszcze kilka godzin wcześniej bawiły się z nim…Przekaz był trudny. Ten krzyż , który mi Bóg zarzucił na plecy zwiększył swój ciężar …Jakby brzoza, którą niosłam przerodziła się w korzeń wielkiego dębu. Dlaczego tak nagle, bez pożegnania, Dlaczego ??Potem fala nagłych rozstań. Teść, teściowa, brat, bratowa, kilku Przyjaciół…Wszyscy nagle, bez pożegnania.W pewnym momencie kolejne dramaty nie przerażały mnie chyba tak bardzo. Czy psychika pojęła, że w tych chwilach tylko opanowanie pozwoli przetrwać ?? Najdłuższe pożegnanie z moją cudowną Mamą. Cztery lata czekania niczym na wulkanie…na ten dzień, minutę, ostatni oddech. Świadoma pielgrzymka do brzegu, tych schodów w krainę wieczności dla mnie pewnie, była bardziej bolesna, niż te nagłe pożegnania….Rany pozostały w sercu po każdym z nich , tęsknota ..
Moja wiara w Boga …nie była wiele lat stabilna. Msze , modlitwy były. Tak zostałam wychowana . Wnętrze jednak potrzebowało tej chwili , aby zrozumieć, zawierzyć Bogu bezgranicznie.
To był rok 2000…Za mną było już tyle przykrych przeżyć, dramatów. Zawsze szukałam logicznych rozwiązań, dróg, które pozwalały przejść kolejne przeszkody . Któregoś dnia całkiem pękła mi psychika. Nie, ja nie dam rady, gubię się …Dzieci spały, mąż był w delegacji. Zbliżały się ostatnie dni do rozwiązania Jego stosunku pracy, zakład się reorganizował . Mama spała. W kuchni wisiał obrazek Matki Bożej Karmiącej. Uklękłam, złożyłam ręce, delikatnie wzniosłam wzrok , spojrzałam na ten wizerunek …Gardło ścisnęła dziwna siła , puścił uścisk z chwilą pojawienia się pierwszych łez…Lały się strumieniem. Błagałam Boga , Matkę Bożą o pomoc, o zrozumienie, o co w tym wszystkim chodzi, którędy zmierzać. Własnymi słowami wyrzuciłam z siebie ten mój ból, bunt …Jestem cała Twoja Panie…Matko Boża, Matko Nas wszystkich…Jestem grzeszna, jak każdy. Już nie mam sił, pomysłów w tylu sprawach . Co ja takiego zrobiłam ?? Staram się jak mogę…dlaczego wszystko muszę zdobywać idąc pod górę?? Słabnę. Mam dzieci, muszę je wychować. Mama jest coraz starsza, potrzebuje mojej pomocy…Proszę, daj jakiś znak…teraz, jutro, za kilka dni. Co wieczór tutaj, jak wszystko zrobię będę z Tobą rozmawiała. Jak nie ułożysz mi myśli Mateńko, Panie Jezu…nikt tutaj na ziemi mi już nie pomoże. Chyba długo to trwało. Wstając miałam odciśnięte kolana, zapuchnięte oczy od łez. Poczułam jakieś oczyszczenie swojego wnętrza…Tak, jakbym dobrym środkiem przepchała zator , odrzuciła głaz niewidzialny, który tłumił moje emocje . Od tego dnia właśnie moja szczera modlitwa, monolog z Bogiem trwa . Z mojej strony monolog, który na pewno jest dialogiem…Wierzę, że Bóg mnie słyszy . Z czasem wszystko zaczynałam pojmować. Ten mój Krzyż mniej ciążył. Od tego dnia modlitwa jest wartością nadrzędną, różaniec w dłoni wzmacnia .Zagościła u mnie pokora, cierpliwość. Idę nadal tym swoim szlakiem. Upadam wielokrotnie, jak każdy z nas. Tylko wstaję jakby szybciej. „Siniaki” po tych upadkach wchłaniają się mniej boleśnie.Prób, wyzwań w mojej pielgrzymce jest bardzo, bardzo dużo. Boli niemoc wobec wielu problemów.Z czasem jednak zauważam światło w labiryncie życia i idę dalej . To moja Wiara…głęboka wiara , że musi nastać przełom w ogromnie trudnych sprawach. Przestałam pytać DLACZEGO ?? < DLACZEGO znowu ja, moi bliscy…Stało się coś i trzeba temu sprostać. Pytanie bez szukania rozwiązania nie zrodzi odpowiedzi. Szanuję wszystkich ludzi bez względu na opcje, światopogląd, status społeczny.W każdym widzę człowieka z innymi potrzebami, wartościami .Dostrzegam ich radości i smutek..Staram się być blisko, kiedy tylko potrzebują wsparcia . Sama otrzymuję lawinę dobrych słów , które są tą łaską . I na to pytanie znam odpowiedź, mogę zapytać DLACZEGO ??Jestem blisko Boga, a On jest przy mnie cały czas …Nie widzę Jego, czuję tą obecność. To się właśnie WIARA nazywa…Wierząc, ta nasza droga krzyżowa do kolejnych stacji będzie lżejsza.Tym szlakiem idą też moje dzieci, idzie mój Kubutek, który nieświadomy niesie okrutnie ciężki krzyż.Nie ugnie się pod jego ciężarem…Jesteśmy z boku robiąc wszystko, aby to dzieciątko nie poczuło wagi swojej ułomności, tego krzyża…Wierzę, że z roku na rok bagaż będzie lżejszy ..Wierzę, i nigdy nie przestanę…
Poniżej reportaż – audycja radiowa z udziałem Kubusia, córki, zięcia, mój przekaz słowny . To słowny przekaz opisujący nasz krzyż, który ufnie , pokornie niesiemy.
Kliknij na linka poniżej, nagranie jest do odsłuchania na stronie radiowej .
Polskie Radio http://www.polskieradio.pl/80/998/Artykul/533212,Babcia-Gosia-pisze-bloga-Marta-Rebzda
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=TRl2Xb-0Gs4[/youtube]
Permalink
Gosiu – Ty to masz przekaz – taki piękny, wprost, zrozumiały ……
Jesteś cudowna!!
Jakie to szczęscie, że Ciebie mamy
miliony ciumków
Permalink
Piękne rekolekcje nam sprawiłaś Babciu Gosiu:*
Permalink
Czytając ten piękny przekaz warto zastanowić się nad swoim życiem…No cóż… laptop jest mokry.
babula Ani
Permalink
Gosiu kochana – cudowna, mądra i dobra..Codziennie dziękuję, że stanęłaś na mojej drodze, że tyle mogę się od Ciebie nauczyć.
Dziękuję Ci, że jesteś..
Permalink
Gosienko, pięknie dziękuję za wszystko, za to, ze jesteś, że piszesz, że jesteś cudownym człowiekiem o dobrym i szczerym sercu.
Całuję Ciebie , Kubusia i wszystkich Tobie bliskich.
Pa pa Aniołku
Permalink
wiesz Gosiu, czasem wraca do mnie to „Dlaczego?” ale wiem, że szukanie odpowiedzi jest stratą czasu… Jako dziecko była bardzo wierząca, praktykująca. Potem na długi czas odsunęłam się, zajęłam jakimis bardzo doczesnymi sprawami. Mój powrót do modlitwy to czas, w którym odchodził Jan Paweł II. 2 kwietnia siedem lat temu byłam w Częstochowie…
Modlę się, sama, z Juniorem, ale coś we mnie pękło, rzadko chodzę do Koscioła, chyba znów się pogubiła. może dlatego takie problemy przytłaczają mnie ostatnio. To co piszesz, jak piszesz, daje do myślenia…