Są chwile, kiedy powracam pamięcią wstecz . Widzę malutkiego Kubusia, roześmianego bobasa wnoszącego tyle ciepła do naszej rodziny. Kiedy miał roczek, dwa latka sporadycznie chodził poprawnie ustawiając stopę na podłożu. Biegał na czubkach paluszków. Biegał bardzo szybko, nie patrzył na przeszkody. Nasza kondycja fizyczna podtrzymywana była w tempie narzucanym przez Iskierkę. Chcąc asekurować Jego upadek biegaliśmy za nim…oj, zadyszka niekiedy dopadała. Kręcenie w kółeczko tak zwinnie, rytmicznie. Bałam się, że straci równowagę, zakręci się w główce i upadnie…Kubuś zatrzymywał się po kilkunastu piruetach i nie zachwiał się..Pamiętam, jaki był z niego „czyścioszek”. Miał swój rytuał w myciu rączek. Ręcznik musiał leżeć w pobliżu, dotknął go…potem mydełko obracane wielokrotnie i strumień wody długo spłukiwał pianę . Wyjście z łazienki niekiedy wydłużało się do kilkunastu minut….cóż, myślałam, które dziecko nie lubi pochlapać się w wodzie. Przestawiał też tak precyzyjnie zastawę na stole. Talerzyk, łyżeczka, szklanka stały ustawione według Jego kompozycji. Zauważył każdy szczegół, każdą zmianę, którą często prowokowaliśmy…prowokowaliśmy celowo do chwili, kiedy nie rysował się na Jego buźce grymas niezadowolenia. Pamiętam, jak wyciągnął ze swojej ulubionej pieluszki tetrowej małą niteczkę, potem kolejną, kolejną…zwijał te niteczki i tworzył taki pędzelek. Przykładał to swoje dzieło pod nosek, za uszko… tak zasypiał. Pieluszka była tą samą przez kilka miesięcy. Prana wielokrotnie powracała do rączek, które o nią prosiły. Inna była natychmiast odrzucana. Prozaiczne…normalne zachowanie dzieci…Nikt nie przypuszczał, że to są objawy tajemnicy, którą nosił w swoje główce. Właśnie ta precyzja, wirowy ruch swój, lub przedmiotów, bieganie na paluszkach, obsesyjne kręcenie w kółeczko…to były sygnały, których nikt nie postrzegał z niepokojem. Te widoki cieszyły. Były tak spontaniczne, szczere….dziecinnie piękne.. Pierwsze słowa…” Baba daj pić coli”..daj am.. Spacery ….cudne chwile. Pchając dumnie wózeczek zatrzymywałam się przy krzakach, drzewach, klombach kwiatów. Opowiadałam Kubusiowi co to jest….on potwierdzał, że rozumie swoim cichym „ acha” pytając wielokrotnie – „ cio to ?”. Godzinami mogłam odpowiadać na pytanie dziecka, które poznawało piękno natury, życia…
Kiedy dopadały Kruszynkę infekcje…cierpiałam z boku. Odliczałam dni, godziny wierząc, że każda chwila – to krok do zdrowia…
W sypialni na stoliczku mam kilka Aniołków. Pamiętam dzień, kiedy Kubuś kolejny raz opuścił oddział szpitalny…dzieci przyjechały do mnie…Podeszłam z nim do stoliczka, wzięłam różaniec i poprosiłam…Skarbie…zrobimy Bozi Amen. Wiesz…to jest różaniec…Bozia usłyszy nasze prośby , żebyś tak często nie chorował.. Uklękłam , uklęknął obok Kubuś. Złożył swoje maleńkie rączki i modliliśmy się wspólnie…Jedyne słowo, które powtarzał było tak proste to „AMEN” . Ta chwila trwała krótko, dała wiele wzruszenia….JA i MÓJ WNUCZEK …wspólna modlitwa..
Tych pięknych chwil nie zapomnę do końca życia. A potem…potem nastała CISZA…przerażająca, głucha, ciężka. Kubuś odchodził w swój świat. Uśmiech…kilka miesięcy całkiem gdzieś zgasł. Mleczne, smutne oczki wpatrzone w jeden punkt. W tej maleńkiej rączce maleńka zabaweczka…wagonik, samochodzik…jak najmniejszy…mocno ściśnięty…tylko JEGO. Tonując głos opowiadałam bajeczki, nuciłam piosenki. Niekiedy zahaczył wzrok o moją twarz na sekundę …i oddalenie.
Bolało, tak strasznie bolało to nagłe odejście wesołej Istotki w krainę myśli, których nikt nie rozumiał, nie rozumie do dzisiaj. Niekiedy trzymałam Jego główkę kiedy spał i pokornie błagałam Boga , aby przerwał ten koszmar…Nie- Bóg nie przerwał…ale dodał pewnie sił, żeby to wszystko jakoś zrozumieć. Pomógł poukładać swoje myśli , żeby nie oszaleć z niemocy..Tak trwamy po dziś dzień…Jest troszkę lżej akceptować stan.
Wiem, że trzeba…że wiara czyni CUDA , pokora , optymizm i czas . Nastanie dzień, kiedy Kubuś powróci z dalekiej podróży …tak będzie…
”Kiedy wszystko idzie źle, jeszcze gorsze nie jest już takie straszne”.
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=U2HgnHWzzAQ[/youtube]